W dniach 14-16 sierpnia wyjeżdżamy do Wieliczki i Krakowa. Zaproponowaliśmy zwiedzanie cudownych miejsc naszego kraju.
W większości tych miejsc już byłem, ale bardzo dawno temu. Najbardziej interesuje mnie "podziemne miasto". Zaplanowaliśmy również spotkanie z członkami Stowarzyszenia Rodzin Abstynenckich "Krąg" z Krakowa.
Wyjeżdżamy o 7:00. Pogoda dopisuje. Autokar jest klimatyzowany więc nie odczuwamy upału.
Podróż strasznie się dłuży. To przez korki jakie napotykamy po drodze. Około 16:00 jesteśmy wreszcie w Wieliczce. Dojazd na nocleg to koszmar. Kręte uliczki a autokar to nie samochód osobowy. Nasz kierowca Andrzej spisuje się znakomicie. Pilotem jest Bożena, koleżanka z liceum.
Wieczorem jedziemy na obiadokolację i do Kopalni soli.
14 sierpnia - Wieliczka
Pod kopalnią mimo późnej pory nieprzebrane tłumy ludzi. Różnorodność języków: niemiecki, francuski, włoski, angielski i inne. Czekamy w kolejce do kasy, choć wcześniej mieliśmy rezerwację. Bałagan niesamowity. Wchodzimy ze znacznym opóźnieniem. Przewodnik jest dowcipnym człowiekiem i umie z zainteresowaniem opowiadać.
Ten zabytek na skalę światową robi niesamowite wrażenie. W kopalni byłem pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku. Niektóre ekspozycje pamiętam m.in. "Ostatnią wieczerzę" - oczywiście wykutą w soli. Aparaty fotograficzne pstrykają non-stop. Ja próbuję filmować.
Do kopalni schodziliśmy po schodach a na górę wyjeżdżamy windą. W malutkiej windzie upychano po 9 osób. Ścisk niemiłosierny, ale na szczęście wyjazd nie trwa to długo.
Na dworze jest już ciemno. Powietrze trochę się ochłodziło, ale jest duszno. Po całym dniu jazdy i dwóch godzinach zwiedzania kopalni z radością jadę na nocleg. Kawa, prysznic i sen.
15 sierpnia - Morskie Oko
Po śniadaniu ruszamy w drogę. Korki prawie przez cały czas. Wleczemy się w długim ogonie pojazdów.
Kilka kilometrów przed Palenicą Białczańską prawdziwy koszmar. Samochody osobowe zaparkowane po obu stronach wąskiej drogi. Nasz autokar ledwie się mieści. Wreszcie kilka osób kieruje ruchem. Nie chcą nas wpuścić. Tłumaczymy, że tylko podjedziemy do parkingu. Wreszcie po dość ostrych negocjacjach wjeżdżamy. Parking faktycznie zapchany do granic możliwości. Ustalamy co dalej. Zagaduję górala, czy odwiezie nas do Zakopanego busem. Każe dzwonić jak będziemy wracać. Tę informacje przekazuję Andrzejowi i postanawiamy, że pojedzie on do Zakopanego zaparkować. Jak się później dowiaduję trasę o długości 20 km jechał ponad 3 godziny. Szok!
Zaskoczeniem dla mnie są bramki biletowe, nie pamiętam aby już były podczas mojego ostatniego pobytu. Kupujemy bilety i wchodzimy. Wcześniej poinformowałem uczestników jak powinni być wyposażeni, i że idziemy całą grupą. Moje uwagi zostały zignorowane. Trudno. Idziemy w kilku grupkach. Obuwie raczej do spacerowania po parki niż chodzenia po górach. Cóż, to nie moje nogi i ewentualne bąble. Marsz zajmuje mi prawie 4 godziny!!! Sądziłem, że wdrapię się przez 3, ale jak się okazało był to niczym nieuzasadniony optymizm.
Na drodze tłok jak na Krupówkach w Zakopanem. Tysiące ludzi idących w jedną i drugą stronę. I te wstrętne fasiągi wiozące po 10 osób. Konie spocone, żyły nabrzmiałe od wysiłku a siedzące na fasiągach buce patrzą "z góry" na piechurów. Z obrzydzeniem obserwuję mijające mnie zaprzęgi. Po drodze kilka przystanków na odpoczynek. Wcześniej musiał padać deszcz i ciężko się oddycha bo asfalt paruje. Na szczęście słońce nie grzeje zbyt mocno. Po drodze toalety, do których strach wchodzić, ale nie ma wyjścia.
Wreszcie docieram nad Morskie Oko. Podkoszulka cała morka od potu i śliska od soli. Po złapaniu kilkudziesięciu oddechów zakładam naszą koszulkę z logiem stowarzyszenia. Kilka osób z zainteresowaniem przygląda się naszemu znakowi. Wokół jeziora tłumy. Ludzie włażą do wody, choć jest zakaz. Obserwuję turystów. Tylko nieliczni mają odpowiednie buty i wyposażenie, no i są trzeźwi. Większość w adidasach, sandałach i klapkach. Podziwiam widoki. Patrzę z żalem w stronę Czarnego Stawu, bo wiem, że tam już nie pójdziemy. Szkoda. Być tak blisko celu i ...
Wreszcie zbieramy się do powrotu. Schodzenie zajmuje mi 1,5 godziny. Podczas schodzenia pracują zupełnie inne grupy mięśni. To schodzenie choć szybsze daje się nieźle w kość. Nogi bolą jak cholera.
Zbieramy się przy bramkach kasowych. Przy "Wodogrzmotach Mickiewicza" dzwoniliśmy do górala, który miał nas zawieźć do Zakopanego. Jego chamskie zachowanie kończy rozmowę. Dzwonimy po nasz autokar. Andrzej z Bożeną przyjeżdżają prawie po godzinie. Nie ma już takiego tłoku. Pobocza prawie puste i można swobodnie przejechać. Ruszamy natychmiast. Nie mamy czasu, bo przecież czekają na nas Krakusy , z którymi umówiliśmy się wcześniej. Jedziemy szybciej, bo korki mniejsze. Po drodze mijamy wypadek. Na poboczu leży trup. Później dowiedziałem się, że na "Zakopiance" w tym dniu było 3 wypadki śmiertelne.
Dojeżdżamy kilkanaście minut po 21.
Nasi goście już czekali. Powitania i wymiana uścisków. Wymieniam doświadczenia z Krakusami. Mają podobne kłopoty jak my. Ich stowarzyszenie zrzesza dwa razy więcej członków niż nasze. Rozdajemy gadżety. Nasi goście przywieźli ciasto i przy wspólnym posiłku czas mija bardzo szybko. Niestety musimy się pożegnać przed północą. Rano wyjazd do królewskiego miasta a przecież obowiązuje nas przymusowy postój. Czas spędzony z Krakusami to najmilsza część tego dnia, a dzień kończy się tak samo jak poprzedni kawa, prysznic i sen.
Dobrze, że nawiązaliśmy nowe kontakty. Jeśli przyjdzie mi do głowy wyjazd do Krakowa i spokojne zwiedzanie tego cudownego miasta w spokoju mam gdzie zadzwonić.
16 sierpnia - Kraków
Rano pobudka i pakowanie bagaży. Po kawie jedziemy na śniadanie i ruszamy. Liczymy się z korkami i nasze przeczucia okazały się w pełni uzasadnione. Na umówione z przewodnikiem miejsce dojeżdżamy minutę przed czasem. To Plac Jana Matejki koło pomnika Grunwaldzkiego i Grobu Nieznanego Żołnierza. Pani Iza już na nas czekała. Witamy się, wręczam jej nasze gadżety i zamieniamy się w słuch. Opowiada nam historię miasta. Nasza trasa to: Barbakan, Brama Floriańska, Planty , Wawel i podziemia pod Rynkiem. Czas mija bardzo szybko. Mamy tylko kilka chwil na odpoczynek.
Wychodząc z Wawelu słyszymy, że pada deszcz. Okazuje się, że rozszalała się potworna burza z piorunami. Stłoczeni w przejściu czekamy. Cześć nie ma płaszczy przeciwdeszczowych, ale na szczęście w sklepiku z pamiątkami można kupić peleryny. Jedna kupuję dla naszej przewodniczki. Godzina czekania a burza nie mija. Czas wejścia do podziemi już minął. Pani Iza dzwoni, że będziemy później. Po kolejnych straconych minutach dłużej nie możemy czekać i w strugach deszczu wędrujemy na Stary Rynek. Przed nami uczyniła to inna grupa. Zapewne wyglądaliśmy tak samo - jak grupa krasnoludków. Turyści stojący pod zadaszeniem robili zdjęcia idącym.
Niektórzy zdjęli buty i wędrują na bosaka. Wejście do podziemi jest przez Sukiennice, gdzie kłębi się tłum turystów. Okazuje się, że ulewa zalała część ekspozycji i turyści, którzy tam przebywali musieli opuścić to miejsce. Nie wpuszczają nikogo. Czekamy. Po 40 minutach wreszcie jest decyzja, że do podziemi zostaną wpuszczeni tylko ci, którzy mają bilety lub rezerwację. My mamy rezerwację, więc wchodzimy jako pierwsi. Podziemne muzeum jest fantastyczne. Widzimy odkopane eksponaty, kawałek brukowanej drogi z X wieku! Niesamowite.
Cudownie połączona nowoczesność z historią. Multimedialne pokazy. Nasza przewodniczka korzysta z nich pokazując nam życie średniowiecznego Krakowa. Jestem pełen podziwu dla wiedzy pani Izy. Ma tę umiejętność opowiadania, która skupia całą uwagę. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy. Wychodzimy i żegnamy się. Pani Iza zapewniła nam kilka godzin niezapomnianej podróży - tej w czasie również.
Deszcz już przestał padać. Idziemy na obiad, który wcześniej zarezerwowała Bożena. Po obiedzie idziemy do autokaru. Odwracam się, aby popatrzeć jeszcze na królewskie miasto. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek tu przyjadę.
Ruszamy w drogę powrotną. Na jednym z dłuższych postojów idziemy na kolację. Chwila oddechu i jedziemy dalej. Do Łomży dojeżdżamy po drugiej w nocy. Jest chłodno. Jeszcze trochę zostaję, aż wszyscy się rozjadą i razem z Heniem i Kamilem ruszam do domu. Bagaże jakby cięższe i ledwie wchodzę na trzecie piętro. Na dodatek kupiłem swojemu wnuczkowi góralski kapelusz, co jest dodatkowym utrudnieniem. W końcu wkładam go na głowę.
Wita mnie zaspany Freemont. Po chwili skacze z radości i merda ogonem. Przytulam go. Jeszcze trochę krzątam się i kładę się spać. Sen przychodzi natychmiast.
17 sierpnia
Wstaję o 10:20. "Frimek" już był na spacerze. Szybki prysznic, który "stawia mnie na nogi". Piję kawę i wspominam minione dni. Przy okazji wróciły wspomnienia moich dawnych wędrówek po górach. Wracają też emocje jakie towarzyszyły mi podczas tego wyjazdu. Jak najdłużej chcę zapamiętać uśmiechnięte twarze naszych gości z Krakowa i przewodników jakich los nam zesłał. czuję ogromny niedosyt. Ten nasz plan powinniśmy realizować tydzień a nie trzy dni. Na każde z odwiedzanych przez nas miejsc i spotkanie z członkami Stowarzyszenia "Krąg" jednego dnia byłoby za mało. Może jeszcze los się do mnie uśmiechnie i będę miał okazję wrócić w miejsca, z którymi wiąże się tak wiele wspomnień.
Galeria (Kopalnia soli w Wieliczce, Nad Morskim Okiem, Spotkanie integracyjne z Krakowiakami, Zwiedzanie Krakowa)