Main Menu

Rozliczenie PIT z PITax.plDarmowy Program PIT dostarcza firma PITax.pl Łatwe podatki

Breadcrumbs

Prawie 10 lat odkładałem tę podróż. Nie sądziłem, że jak niegdyś na terapię i tutaj trafię niemal w ostatniej chwili.
Kryzys przyszedł niespodziewanie. Od pół roku czułem się źle. Nie chciałem o tym mówić moim przyjaciołom. Po prostu nie chciałem ich smucić, ale to też by oznaczało że przestałem pracować nad sobą a to w przypadku alkoholika - człowieka uzależnionego, może okazać się niebezpieczne i jak się okazało było. 

Kiedyś wspomniałem tylko Andrzejowi, że czuję jakaś pustkę w sercu. Osiągnąłem dużo. Nie piję 13 lat. Przez ten czas dawałem sobie radę. Odnalazłem się w służbie AA. Jestem mandatariuszem grupy AA Jutrzenka. Nie byłem obojętny na innych moich przyjaciół z ruchu, kiedy mogłem znajdowałem czas na rozmowy na wspólny śmiech, na wspólną pracę. W domu cichutko, spokojnie, ciepło ale ostatnio opadły mi skrzydła. Nie umiałem tego wytłumaczyć. Czegoś zaczęło mi brakować.

Wiedziałem, że jako alkoholik potrafię sobie namieszać sam bez niczyjego udziału. Zaczęły się pojawiać dziwne myśli o bezsilności, o nieradzeniu sobie, więc jakby mechanicznie również o tym, jak taki smutas może podać drugiemu pomocną dłoń. Ja wręcz stworzony do radości, urodzony optymista, teraz szczęście uciekało mi między palcami.
Trzeźwość to radość, chodź niekiedy bywają trudne chwile, ale to przecież chyba zrozumiałe. W moim przekonaniu to taka sól ziemi, po prostu życie. Trzeźwość pozwalała mi na radzenie sobie z problemami dnia codziennego. Teraz w moje życie zakradła się monotonia. W sumieniu odzywać się zaczęły słowa odpowiedzialność, praca, służba. Muszę przyznać, że ostatnio robiłem wszystko jakby od niechcenia. Zacząłem zaniedbywać swoje sprawy. Tak jak już wcześniej napisałem opadły mi skrzydła. Opuściłem gardę i nic dziwnego, że dostałem w zęby. Zabolało bo musiało. Zaniedbanie to w moim przypadku grzech wielki. Wiedziałem o tym, ale jakby brakowało mi sił. Poddałem się, a jak wiadomo na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą, przestałem sobie radzić. Po prostu miałem "doła".

Wyjazd do Zakroczymia planowaliśmy z moim przyjacielem Stefkiem dosyć długo. Nauczyłem się cierpliwości, więc czekałem. W tym czasie poukładałem sobie sprawy tak, aby nie zostawić za sobą czegoś niezałatwionego. Wiedziałem, że takie rzeczy mogą zakłócić spokój. Nasłuchałem się od Stefka, że są to głębokie doznania, więc nie chciałem by cokolwiek je zakłóciło. Stefek stara się zawsze zabierać kogoś ze sobą. W zeszłym roku był to Łukasz "młody". Wrócili zadowoleni i jacyś odmienieni. Stefek mówił że tak właśnie te spotkania na niego tak działają, dają jakąś dziwną moc. W tym roku postanowiłem, że i ja pojadę. Może się coś odmieni, może i ja coś poczuję.

Czwartek 16 lutego 2012 wczesny ranek. Ruszamy. Dni skupienia w Zakroczymiu mają trwać do niedzieli. W samochodzie ja, Stefek nasz najlepszy kierowca, bo rzeczywiście warunki na drodze nie najlepsze więc potrzeba kogoś doświadczonego,Waldek i Łukasz "łysy" najmłodszy z nas. Ponieważ wyjechaliśmy ciut świt na miejscu meldujemy się o godz 10:00.
Od pierwszych chwil widzimy, że organizacja super. Stefek naciskał właśnie na to, żeby grupą prowadzącą dni skupienia była Grupa AA "Awanti" z Lubonia. Chwila oczekiwania na rejestrację, przydzielenie pokoi i jesteśmy na kwaterze.

Pobyt zaczynamy od posiłku i powitań - w szczególności z naszymi przyjaciółmi z Otwocka. Rozmowy i msza, która nawiasem mówiąc nie wydała mi się czymś szczególnym. Było tylko trochę więcej śpiewu. Szczerze powiem nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. 
W pierwszej chwili poczułem się jakoś dziwnie. Moje odczucia były takie, jakbym się znalazł na spotkaniu jakiejś korporacji. Ludzie chodzą, rozmawiają jacyś tacy bardzo podekscytowani, no wiadomo myślę sobie, cieszą się bo dawno się nie widzieli. Na mszy jakieś śpiewy. Przyjechałem tu po co innego, tylko po co?
Mam co chciałem, chciałem tu być i jestem, więc czego szukam? Czy spokoju, czy modlitwy, czy przyjaciół. Pogoń myśli nie pozwala zasnąć.

Obudził mnie harmider panujący w pokoju. Zmęczony po nocnych rozterkach normalnie jestem zły, ale nie twa to długo. Spojrzałem na chłopaków z pokoju, uwijają się jak w ukropie bo idziemy na śniadanie. A to jeden drugiego zaczepi, a to znowu coś komuś wypadnie. Jednym słowem zamieszanie niesamowite. Jaki będzie dzisiejszy dzień? Zapisany jestem na spowiedź. Nie ma lekko, trzeba było się zapisać i to dzień wcześniej. Nie wiem o co chodzi, ale może spowiedź coś odmieni i poczuję atmosferę tego co się tutaj dzieje. Wybrałem za spowiednika Ojca Jana, który jest Dyrektorem. Najwyższa półka myślę sobie. Człowiek, który kieruje tym wszystkim musi mieć pojęcie o życiu. Rychło dowiaduję się dlaczego trzeba się dzień wcześniej zapisać.
Wszedł do pokoju Stefek i siedzi tam, i siedzi, a przed drzwiami ja i Łukasz. Widać u niego zdenerwowanie, zaczyna krążyć po korytarzu. Zależy mi na tym chłopaku jest nowicjuszem. Jego podenerwowanie udziela się i mnie. Jeszcze mi stąd ucieknie, nie jest mu łatwo to widać. Wychodzi w końcu Stefan. Łukasz wszedł do gabinetu pełen obaw i niepokoju. Wiedział jednak, że jak nie teraz to kiedy. Chciałem zagadać do Stefana, ale patrze że mi ucieka. Wołam Stefek co się dzieje !? Na chwilę odwrócił twarz. Oczy miał czerwone i pełne łez, już nie pytałem o nic. Okazało się, że spowiedź to także rozmowa z Ojcem spowiednikiem, dlatego to musi potrwać. Uspokoiłem się. W gabinecie Łukasz już zaczął spowiedź. Teraz miałem czas dla siebie, aby skupić się na tym co chce powiedzieć, co wyrzucić z siebie, co tu dziś zostawić, aby nie gryzło, aby nie bolało.

Miałem za sobą nieprzespaną noc. Teraz to wszystko nad czym myślałem musiałem poukładać. Czekałem pod drzwiami. Mijały chwile. Przypomniał mi się czas, kiedy to pierwszy raz na terapii byłem na spowiedzi życia u Ojca Apolinarego w Łomży. Już same te wspomnienia mnie wzruszyły. Też żeśmy długo gadali. Wtedy tak bardzo chciałem, aby nie bolało, aby mur jaki dzielił mnie od Boga runął. Chciałem mieć czyste konto. Uświadomiłem sobie, że teraz też tak chcę. Z gabinetu wychodzi Łukasz, pora na mnie - wchodzę. Rozmowa z Ojcem przeciągała się w nieskończoność. Chciałem zostawić, wyrzucić z siebie to, co mnie tak uwierało. Tematem spowiedzi i rozmowy stała się rodzina - i ta w domu, o którą muszę zadbać i ta druga AA. Koniec spowiedzi ukląkłem. Mój spowiednik kładzie mi ręce na głowie - wielkie wzruszenie i ulga. Poczułem ciepło rąk, które wkrótce ogarnęło nie tylko moją głowę ale całe ciało. Doznałem dziwnego uczucia radości. Teraz naprawdę poczułem to, po co tu przyjechałem.

Z gabinetu Ojca Jana wyszedłem jakiś dziwnie lekki, i zaczęło się. Dokoła mnie zrobiło się nagle tłoczno. Co tu się dzieje? - myślę sobie. Po chwili dociera do mnie, że ludzie tu byli już od wczoraj. To tylko moje serce było samotne i nie chciało tego widzieć. Uśmiechnąłem się do siebie ,bo przypomniał mi się fragment filmu ,,Sami swoi" i tekst ,, Nu Jaśku w końcu jesteś".
Wszystko fajnie, ale gdzie jest Stefek z "młodym". Z głębi korytarza dobiegł znajomy głos; Henio dawaj na kawusie czekamy na ciebie. To chłopaki z Otwocka: Henio, Mareczek, Wiesio i Robercik. U nich spotkałem i swoich chłopaków, już rozpromienionych i szczęśliwych. Rozmowom nie byłoby końca, ale musimy się zbierać, bo obiadek niedługo i się trzeba szykować do kolejnego punktu programu ,,Drogi Krzyżowej".

Na "Drogę krzyżową" docieramy nieco spóźnieni ponieważ w informacji zakradł się błąd związany z godziną rozpoczęcia. Szkoda trochę, bo Łukasz miał czytać trzecią stację. Gdy weszliśmy Krzyż jest już przy stacji ósmej. Z początku nie wiemy co się dzieje, ale po chwili Czesiu jeden z organizatorów wyjaśnia, że nieco się godziny poprzesuwały. No trudno, żałować za późno, niemniej jednak końcówka ,,Drogi krzyżowej" też wywarła na mnie wielkie wrażenie. Uczestnicy dźwigają Krzyż złożony z małych drewnianych elementów. Teksty odczytywane przy każdej stacji są bardzo oryginalne. Ukazują cierpienie i zmagania związane z chorobą alkoholową. Każdy może odnaleźć cząstkę siebie - to chwile zadumy i modlitwy. Kończy się nabożeństwo. Krzyż z małych elementów zostaje rozłożony i każdy podchodząc zabiera jedną kostkę. Czesiu wyjaśnia, że każdy kto weźmie, ma obowiązek być tu za rok - aby krzyż na nowo został złożony. Fajnie to sobie wymyślili. Podchodzę niemal ostatni. Widzę, że na ziemi leży jeszcze sporo kostek, więc zabieram trzy dla swoich przyjaciół z "Jutrzenki", którzy nie mogli tu być, ale są z nami sercem. Wiem, że są - telefony się niemal urywają, każdy pyta jak tam się czujemy i jaka atmosfera. Oj ciężko będzie to wszystko opowiedzieć, to trzeba po prostu poczuć. Klimat tego miejsca jest rzeczywiście niezwykły. Świadczy o tym najlepiej moje samopoczucie. Przyjechałem tu wczoraj tak w sumie jako turysta, po prostu chciałem zobaczyć. To co zadziało się teraz jest czymś zgoła odmiennym. Uczucie niezmiernej radości towarzyszy mi już do niedzieli. Msze, mityngi, wykłady i niekończące się rozmowy z przyjaciółmi naładowały mnie wielką pozytywną energią. Poczułem jak oddycham pełną piersią. Czułem się bezpiecznie, ale przede wszystkim poczułem potęgę wspólnoty, modlitwy i przyjaźni. Grupa "Avanti" z Lubonia spisała się na medal. Czasami tak z boku patrzyłem na nich z wielkim podziwem, dawno nie widziałem tak zabieganych ludków. Czesiu, Włodek dbali o informację i byli koordynatorami całego przedsięwzięcia, Ania wspaniała organizatorka - ta dziewczyna była wszędzie a donośnego głosu Zdzisia nie zapomnę długo. To człowiek od tego, aby każdego przytulić, pogadać. Był w ciągłym, ruchu i na koniec rozpadał mu się but. Ojcowie Jan, Marek i Adam - ludzie niesamowici. Jeśli bym miał do czegoś porównać, to chyba słońce byłoby najbardziej trafnym określeniem. I jeszcze "dwa nasze chłopaki" z koloratkami - ksiądz Józek i Jurek, chłopaki jak żywe srebro. Wszyscy oni sprawili, że pobyt w Zakroczymskim Klasztorze Ojców Kapucynów stał się dla mnie przeżyciem niezwykłym.

Niedziela ostatni dzień pobytu. Dziwne jakoś się robi na sercu. Każdy patrzy na siebie i coś ściska za gardło. Ludzie, którzy tak niedawno się poznali stali się sobie tacy bliscy. Ostanie nabożeństwo, ostatni wspólny posiłek, a w oczach maleńkie kropelki łez, z ledwością je hamuję. Takich pożegnań się nie zapomina.
To chwila, kiedy do serca przytula się przyjaciel tak, że aż tchu braknie. Wielkie przeżycie.
Do domu przyjeżdżam radosny. Przytulam żonę, buziaczek. Moja Guśka dziwnie na mnie patrzy, śmieje się ze mnie. Od wyjazdu z domu minęło tak niewiele czasu, w końcu to tylko trzy dni, ale dla mnie była to droga, która przemieniła moje życie.
Wstałem z kolan. Spieszę się teraz przekazać wszystko co widziałem, czego doświadczyłem swoim przyjaciołom z grupy. Na Zakroczymskim mitingu wspomniałem, że dać świadectwo - to przede wszystkim być obecny. Byłem w Zakroczymiu dzięki przyjaźni i nie tylko dla siebie. Dwa kawałki krzyża ofiaruję następnym, aby mogli go złożyć wraz z innymi w Zakroczymskim Klasztorze.

P.S Dziękuję łasce Bożej, że postawiła takich Ludzi na mojej drodze życia.

 

Grupy Rodzinne Al-Anon (Ang. Al-Anon Family Group) (Al-Anon - od pierwszych sylab Alcoholics Anonymous) - pracujące w oparciu o 12 Stopni. To grupy samopomocowe skupiające krewnych i przyjaciół alkoholików. Na spotkaniach Al-Anon (mityngach) członkowie rozwiązują swoje problemy dzieląc się doświadczeniem, siłą i nadzieją. Jedynym celem działania wspólnoty Al-Anon jest niesienie pomocy rodzinom alkoholików. Wspólnota nie jest związana z żadną sektą, wyznaniem, ugrupowaniem politycznym, organizacją czy instytucją. Nie bierze udziału w żadnych sporach. W Al-Anon nie ma żadnych składek członkowskich. Przynależność i uczestnictwo jest w pełni dobrowolne.

PRZYDATNE LINKI

Nasi Partnerzy i Sponsorzy

lomza nadleśnictwo łomża  osm piątnica phu kurpiewski